21 listopada 2015

Wspomnienia z Brightsand (Ojców)

Ach! Cóż to były za dni! Nie uwierzycie mi!

Długo oczekiwany i obszywany
aż do ostatniej chwili, trzydniowy zlot w Brightsand.
Już wcześniej wiele pań zapowiedziało się i istotnie, nasza obecność przewyższała zloty w poprzednich latach.
Szczęśliwie wraz z panną Elizabeth Rosingten udało nam się uzgodnić wspólny dojazd z państwem Ch., więc nie kłopotałyśmy się przejazdem publicznym transportem i niespodziankami jakie mogą spotkać dwie młode panienki podróżujące bez przyzwoitki.
Po zjawieniu się na wcześniej umówionym miejscu, przywitałam się z panną Elizabeth i państwem Ch. . Udaliśmy się naszą czwórką do powozu, aby wyruszyć w podróż do 1825. 
Trzeba podkreślić, iż podróżowanie w tak przemiłym towarzystwie, było niczym innym, jak czystą przyjemnością. Podczas jazdy wykańczałyśmy jeszcze programy, do przygotowanej przez pannę E. specjalnej niespodzianki na dzisiejszy wieczór.
 Już wkrótce krajobraz zaczął się zmieniać, a droga wijąca się jak serpentyna, prowadziła nas dalej i dalej.. Zimne skały i mogoty które stały niewzruszone pośród zieleni. Gdzieniegdzie widać było poletka kwitnącej na żółto nawłoci.

* Urocze było to pustkowie,
Siedziba pańska tuż nad rzeką
Stała w zaciszu. Niedaleko
Pstrzyły się łąki, łany żyta
Wschodziły słońcem jaśniejące,
Widniały wioski i tam i sam
Stada pasły się na łące.


Gdy wysiadaliśmy z powozu , gdzieś w oknie mignęła postać w samych halkach, co było pewnym znakiem na to, iż dotarliśmy we właściwe miejsce. Przy wejściu uprzejmie powitani przez jedną z panien, która podjęła się zorganizowania naszego zlotu, Constance Highpole.
Każdy otrzymał swój pokój. Państwo Ch. na samej górze, panna E. na drugim piętrze z dwoma towarzyszkami, ja z kolei, ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, zostałam przydzielona do Madame Geneviève Margot Baudreville  i panny Hester Talbot.

Nasz pokój miał wyjątkowo dogodną lokalizację. Ulokowany na pierwszym piętrze, z dużymi oknami, wystarczającym aby oświetlić nasz trzyosobowy pokój , znajdywał się tuż obok jadalni .
W większości jeszcze nieprzebrane, zasiadłyśmy do późnego obiadu. W jadalni gromadziło się coraz to więcej osób, dołączyły także moje współlokatorki, wymieniając ze wszystkimi pozdrowienia.
Miejsce które właśnie zajmowaliśmy, było niezwykle klimatyczne. Sam budynek jakby nawiązywał do dziewiętnastego wieku, a jadalnia która jak później się okazało, miała też pełnić funkcję saloniku i miejsca rozmów, stanowiła jego kwintesencję. Okna zajmowały dużą część pokoju (nasuwa mi się tutaj skojarzenie do dużej wnęki okiennej) i tworzyły klimatyczne obramowanie dla pań siedzących w środku (wybaczcie mi, że będę czasem pomijać jednego pana, mówiąc o naszym damskim gronie).
 Wesołość zapanowała wokoło, a pogodny nastrój udzielał się uczestnikom. Postawiłam na carpe diem, radując się perspektywą najbliższych trzech dni.
Po posiłku udałyśmy się do pokoi, na późno popołudniową tualetę. Następnie cała ceremonia ubierania, czesania, no i oczywiście wymiana najświeższych ploteczek.
Na wieczór zaplanowano ognisko i wieczorne opowieści.
-------------------
Zmierzchało. Usiedliśmy wszyscy na ławkach dookoła ogniska, za sobą mając ciemną ścianę lasu. Czarne wierzchołki drzew, wyraźnie odcinały się na tle szaroniebieskiego nieba. Był to malowniczy widok, choć nieco mroczny i  przyszło mi na myśl, iż nie chciałabym przebywać tutaj w samotności.
Dalej czas upływał na konwersacji.
Już dawno zrobiło się ciemno, gdy panna Constance w jednej ręce dzierżąc świeczkę, oficjalnie rozpoczęła nasz zlot. Następnie wspominano minione  podróże w czasie ... salwy śmiechu na szczegółowe opisy potraw, które ciągnęły się nieskończenie, choć panna Hester i tak starała się czytać, możliwie jak najszybciej.
W trakcie trzeciej relacji, księżyc wychynął zza chmur, nieco ponad dachem naszego domku. Ukazał się nam w pełni i w otoczeniu chmur, dopełniając naszej romantyczno-gotyckiej scenki.
                                                      Ten obraz uprzedza nas, o wydarzeniach dnia kolejnego.                                                   Joseph Magnus Stack - Italian Landscape of Ruins in the Moonlight, 1850
Lecz to nie koniec! Dalsza część wieczoru obfitowała w kolejne niespodzianki, mianowicie występ panny Elizabeth.                                                                           Trzeba przyznać, że jak na tak niewielką osóbkę, głos miała potężny i piękny. Podczas arii rozbrzmiewał ponad nami, a skaliste wzgórza tworzyły swoisty amfiteatr, odbijał się i powracał do nas w drugim i trzecim wcieleniu ..

Pamiętawszy "memento mori" mej dawnej nauczycielki, która zawsze powtarzała, iż wystukiwać takt można co najwyżej palcem w bucie, żywo to praktykowałam.
  ---------------------------

dzień drugi- sobota

Jak miło jest budzić się w 1825 roku, ba więcej! Móc ubrać się w (co prawda trzymającą się na szpilkach) sukienkę, którą sama wybrałaś i uszyłaś. W otoczeniu ludzi podobnie myślących. Żyć i nie umierać!

Klasycznie spóźnione na posiłek, usiadłyśmy w naszym kącie. Po chwili panna Constance rozdała świeżo wydane czasopisma, a także dwa listy. Pierwszy opowiadał o tragicznym samobójstwie. Autor nie ujawnił swej tożsamości i nikt nie wiedział skąd list pochodzi. Ta dziwna i zagmatwana historia, budziła wiele kontrowersji i powstało wiele jej interpretacji. 
Drugi list był już właściwie zaadresowany, a został wysłany pannie Hester aż z Brukseli (och!).

Kolejnym punktem dnia po śniadaniu, miała być wyprawa do zamku. 
Przygotowania wrzały .. przypalone szale jedwabne, wiązania, sznurki, szpilki, szpilki, szpilki ...
Panna Elizabeth użyczyła mi nawet swojego kapelusza, aby chronił moją głowę przed ziewami nieprzyjemnemi (iluż to chorób można się nabawić, wychodząc bez odpowiedniego zabezpieczenia!)
Przybywszy na miejsce, oddawałyśmy się pozowaniu do portretów, grupowych czy to pojedynczych. 
Południe szybko nastało, a my udaliśmy się w drogę powrotną. 
Następnie nadszedł czas na piknik. Dołączyło do nas kilka osób z szkoły tańca J.A., a tym panowie (którzy byli zaiste rzadkością w naszym gronie).


* O, dla balowych sal, wyznaję,
Wiele dni życia zmarnotrawił;
Gdybym śmiał gorszyć obyczaje,
Tobym się jeszcze dziś zabawił.
Młodości, kocham twe szaleńcze
Porywy, gwar i blaski twoje,
I ścisk, i pań wymyślne stroje,
Kocham ich nóżki: cóż, nie ręczę
Zali znajdziecie w Rosji całej
Choć ze trzy pary zgrabnych nóg.
Ach, długi czas mnie zachwycały
Dwie nóżki ... gdybym tylko mógł
Wspomnieć je chłodno! Ale we śnie
Trwożą mi serce tak boleśnie [...]


Po pikniku nauka kroków niezbędnych dzisiejszego wieczoru, następnie nadszedł czas na wyśmienitą kolację i wreszcie na wieczorek tańcujący.
** Na obrusie bułki,
Serdelki, ogórki,
Jak zaczęli wtrajać,
Nie zostało skórki;
Po bajgiełkach, obwarzankach
Połykali dziurki.

XXXI
Szaleńcze, w jakim obcym mieście
Oderwiesz się od dni pamiętnych?
Ach, nóżki, nóżki! Gdzie jesteście?

XXXII
Dyjany pierś, rumieniec Flory
Powabów mają dla nas wiele,
A przecież nóżka Terpsychory
Milsza mi, drodzy przyjaciele!

Podczas tańców kilka osób opuściło towarzystwo, aby przygotować się do występu. Wczorajszą noc spędziłyśmy na oczytaniu naszych ról i jak najwierniejszym ich odtworzeniu. Teraz nadszedł czas na przybranie naszych przebrań i charakteryzację głównej postaci, którą była kobieta w męskim przebraniu (!). Jej osoba brylowała nie tylko podczas przedstawienia, ale także przez cały wieczór, a nawet kolejny ranek. Wyrazy uznania i szacunku należą się pannie Prudence Opheli Danford za ujawnienie swojego talentu pisarskiego, który tego wieczoru zadziwił niejednego.

Bal udał się znakomicie/ znamienicie. Na długo po nim, toczyły się jeszcze rozmowy w jadalni, do późnych godzin nocnych. 
---------------------------
dzień trzeci - niedziela
Czas dla wszystkich odmierzany jest jednakowo , nastał dzień trzeci- ostatni. Późny, leniwy poranek, śniadanie i grupowa pamiątka .
Obowiązkowe zdjęcie w negliżach porannych / bieliźnie ;)
* A za kratami rdzawych bram
Zaplatał gąszcze park zdziczały,
W nim driady zamyślone stały.



Dalej czas mijał na robótkowaniu, rozmowach, historycznych rozrywkach, w tym grach, a także pisaniu listów.






















Tak jawi się obraz tych trzech dni. Nieco już rozmyty i mocno dotknięty sielanką, przez dni które upłynęły między tym wydarzeniem a dniem dzisiejszym.
Potem **

Potem to wszystko i mnie przedziel
Atlantykiem tęsknoty. Potem
Przez ten Atlantyk i tęsknotę
Sto razy pomnóż! Tysiąc! Mało!
Tysiąc i jeden! Będą klechdy
Szecherezady, którą niegdyś
Co dzień się żyło, oddychało,
Nie wiedząc wcale, że mitami
Na każdym kroku oddychamy.



* Aleksander Puszkin - Eugeniusz Oniegin
** Julian Tuwim- Kwiaty Polskie